wtorek, 2 października 2012

Strach

Wczoraj nie pisałam, bo zdarzyło się kilka rzeczy, które wstrzymały moim doktoranckim sercem.

Trochę już pisałam kiedyś o wątpliwościach jakie miałam w związku z przyjściem do mojego aktualnego labu. Nie wchodząc w szczegóły ostatecznie zdecydowałam się na ten krok i jestem z niego (póki co) bardzo zadowolona. Różnego rodzaju labowe napięcia rzeczywiście istnieją, ale z całą pewnością nie są aż tak poważne jak się o tym mówiono. Ponadto mogę tu względną swobodę - mogę robić eksperymenty, analize jak i może kiedyś, w przyszłości modelowanie. Mogłam wybrać system operacyjny i język programowania, w którym chcę się posługiwać. Mogłam też wybrać projekt z 10 różnych zaproponowanych mi projektów.

Ten projekt, który wybrałam jest w pewnym sensie zbliżony do tego co robiłam już wcześniej - i już chociażby z tego względu zdecydowałam się na niego. Miał on jednak jeszcze jeden atrakcyjny aspekt: mój poprzednik, doktorant, który się obronił i przeprowadził chyba w styczniu 2012 zostawił niemalże dokończony artykuł. Bardzo dobry, bardzo ważny i dla mnie - bardzo ciekawy. Dostałam możliwość dołączenia się do tego artykułu (oczywiście jako najmniej ważny autor) jeśli uda mi się zrobić dodatkowe analizy (o ważności autorów w artykule w mojej dziedzinie jeszcze kiedyś napiszę).

Od 1.5 miesiąca pracuję nad tą analizą, ale w związku ze wszystkimi zaistniałymi problemami natury różnej (sprawy administracyjne, instalacje, uczenie się itd), nie udało mi się do tej chwili pokazać nic ciekawego. Mój poprzednik natomiast najwyraźniej się zniecierpliwił i wysłał maila, że sam już wszystko skończył. Oczywiście moje współautorstwo było dla mnie dobrą motywacją, ale nie jest celem mojego doktoratu. Natomiast muszę się teraz sprężyć i przedstawić jeszcze dzisiaj w jak najciekawszy sposób to co mi wyszło (czyli wg mnie - nic ciekawego).

Poza tym, wczoraj też, otrzymałam maila z informacją, że dopóki nie podpiszę mojego kontraktu absolutnie nie mam prawa pracować. Rzecz jasna cały czas pracuję! Po całonocnej pracy nad poprawianiem błędów w mojej analizie poszłam więc na 18 piętro wieżowca mojego uniwersytetu (całkiem tam mają ładny widok) i podpisałam go na kwote o wiele niższą niż mi to było przyrzeczone. Dziwne się może zdawać to, że na razie się tym nie przejmuję - to chyba zmęczenie. Ale mam jakąś naiwną wiarę w to, że wszystko się jakoś samo ułoży.

Takie jest właśnie, nerwowe czasem, życie studenta doktoranckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz