środa, 24 października 2012

Paryż w październiku

Są tacy, którzy lubią Paryż za jego urocze uliczki, za historię, za jedzenie, za sztukę... Są i tacy, którzy uciekają od niego gdy tylko mogą, od jego zgiełku, zanieczyszczeń i chaosu...

Przyjechaliśmy tutaj w październiku zeszłego roku i opowiadaliśmy się gdzieś pomiędzy: męczył nas huk dużego miasta i jego smród, ale drzewa przybrały w tym czasie różnokolorowe liście, słońce rozświetlało swoimi ciepłymi promieniami ciemne zakątki. Było ciepło i pięknie. Wybieraliśmy się wtedy na spacery po samym Paryżu, jeździliśmy w jego okolice i cieszyliśmy się, że w końcu mieszkamy w tak słonecznym miejscu.

Powoli jednak piękną jesień zaczęła wypychać bura zima. Zrobiło się szaro i nieprzyjemnie. Nasze wyprawy na zwiedzanie stały się rzadsze i coraz chętniej zostawaliśmy w domu - skupiając się na pracy i na przygotowaniach do ślubu. Z nadzieją oczekiwaliśmy wiosny.

Dni najpierw robiły się coraz krótsze, a potem jak na sprężynce znowu zaczęły się wydłużać. Śnieg nie pojawił się nigdy, ale bywało dosyć zimno. Zbliżały się Święta Wielkanocne - które dla mnie zawsze oznaczają pierwsze nieśmiałe promienie słońca, pączki na drzewach i otuchę w sercu. Te Święta spędzaliśmy we Francji - czekałam na nie, czekałam na słońce, które, naiwnie wierzyłam, pojawi się właśnie wtedy. Rodzina w Polsce opowiadała nam o pierwszych ciepłych dniach, ale nad nami przepływały ciemne, grube chmury, padał deszcz.

Mijały dni, tygodnie, a potem miesiące, marzec, maj, w końcu czerwiec - słońce czasem nieśmiało się wychylało, żeby zaraz schować się pod grubą pierzyną chmur. Moja tęsknota za nim stawała się nie do zniesienia. Czułam, że go potrzebuję! Bardzo.

Od tego czasu zaczęłam głęboko wierzyć, że w Paryżu najpiękniejszym miesiącem jest październik. Nie omieszkałam też tego rozgłaszać wszem i wobec.

Nasze baterie słoneczne naładowaliśmy porządnie na naszym miesiącu miodowym, więc brak słońca przestał nam tak doskwierać. Poza tym wpadliśmy w wir pracy i trochę zapomnieliśmy o pogodzie...

Tymczasem nasz fotograf ślubny zaplanował przyjazd do Paryża na jego pierwszą w tym mieście sesję z jakąś parką, która zdecydowała się ją tutaj zrobić. Wybrali właśnie październik. Byli tutaj prawie tydzień: dzień w dzień robiąc zdjęcia przy najbardziej znanych atrakcjach turystycznych.

Dla panny młodej to był chyba pierwszy prawdziwy test małżeński - czy przetrwa!? Deszcz lał się z nieba strumieniami, wiał zimny i nieprzyjemny wiatr, a ona, biedna z szerokim uśmiechem musiała udawać najbardziej szczęśliwą kobietę pod słońcem! Przestawiana, układana... pokazując to jeden profil, to durgi... Dobrze, że te ciężkie chwile mogła przynajmniej spędzić w ramionach mężczyzny jej życia. Choć jej piękna, biała suknia ubrudzana w kałużach brudu przeciągana z jednego końca miasta na drugi, wyjeżdżona paryskim metrem zapewne zakończyła na tym dni swojej świetności... Ale przetrwali!

Spotkaliśmy ich w połowie tamtego tygodnia - narzekali na wszystko, ale zapewne teraz z radością - niczym trofea - przeglądają zdjęcia.

Ten październik obalił moją opinię o pięknych paryskich październikach... aż tu nagle przez kilka ostatnich dni, niby na pożegnanie lata, zrobiło się bardzo ciepło, słońce grzało, a złote liście zaczęły raźnie spadać z drzew. I znowu Paryż pozwolił swoim mieszkańcom (tudzież tumanom turystów) nabrać otuchy przed zbliżającą się zimą.

Park Montsouris, Paryż

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz